|
|
|
|
|
|
Autor Wiadomość |
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 1:46 |
|
|
Damizjusz zachłysnął się chłodnym, wilgotnym powietrzem, kiedy żar uzdrawiającej mocy rozlał się po jego ciele. Gwałtownie otworzył oczy i usiadł. Potem stęknał; rana na karku bolała w dalszym ciągu.
Erthang, śpiewając, ruszył w stronę mglistego zarysu wolno sunącego pośród drzew gdzieś w bok. Mgła przygłuszała jego słowa.
. . .
Ogarnęło cię jakieś dziwne, niezrozumiałe uniesienie. Dostrzegłeś, że postać na hakranie to kobieta - w każdym razie ktoś drobny, z długimi włosami - i ruszyłeś prędzej w jej stronę. Dziwna zjawa oddalała się jednak powoli. Wreszcie, sylwetka hakrana i jego jeźdźca poruszyła sie prędzej, najpierw w bok, a potem, po łuku, w twoją stronę. Wyciągnęłęś dłoń w przyjaznym geście, lecz w odpowiedzi zobaczyleś tylko rozwarte szczęki białego hakrana - znacznie większego niż tamte!
Nie zaatakował - na szczęście - choć kłapnął zębami tuż nad twoją głową. W ostatniej chwili wzbił się w górę i śmignął po ciasnej spirali wokół pnia, aż znikł gdzieś w gałęziach. Cichy poszum skrzydeł uratował cię przed zaskoczeniem - obejrzałeś się akurat w odpowiedniej chwili, żeby zobaczyć kilka kolejnych, wyciągniętych w twoją stronę cieni. Nadpłynęły cicho i prędko jak śmierć...
[wciąż hakrany: ZDR 18, Wytr 8, W 14, Cios (k12) k10+4]
W najbliższego: 18
walcz!] ____________
Ostatnio zmieniony przez Whitefire dnia Poniedziałek 03 Lipiec, 2006 17:58, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 7:49 |
|
|
Erthang chciał zawołać: Czekaj! ale nowe bestie uświadomiły mu jak nierozważnie postąpił. Był teraz sam, a naokoło cholera wie ile bestii. Trzeba walczyć... Chociaż może to ostatnia walka...
[13 + k10 (6) = 19
k100 = 20 celuje w szyję
obrażenia k10 (8) + 7 + 1 = 16]
Erthang obrócił się w stronę najbliższego hakrana. Jego twarz wyrażała determinację. Szybki skok. Automatyczny unik i wyprowadzenie morderczego ciosu. Blade ostrze miecza zafurkotało i chlasnęło w ciało hakrana. |
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 11:28 |
|
|
Potężne łuski zwierzęcia pochłonęły większość siły uderzenia. Stwór zaskrzeczał i wygiął się gwałtownie z bólu, próbując uniknąć następnego razu. Jego ogon chłosnął jak bicz po twoich barkach, niemal cię przewracając. Rzuciłeś się natychmiast za nim, żeby nie pozwolić mu odlecieć... Dostrzegłeś, że we mgle, w oddali, przemknęły kolejne złowrogie kształty.
[kolejna walka z tym samym: W 22] ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 12:06 |
|
|
Erthang teraz naprawdę żałował swego nierozważnego czynu. Nigdzie nie było widać jego towarzyszy. Czy wogóle żyli?
[13 + k10 (10 Panie, niech będzie błogosławione Twe imię) = 23
k100 = 50 celuje po raz kolejny w to samo miejsce
obrażenia
k10 (3 Panie za jakie grzechy?) + 7 + 1 = 11]
Erthang bez chwili zwłoki rzucił się by dobić hakrana. Wykonał długi sus i za chwilę jego miecz znalazł się tuż nad hakranem. Błyszczące ostrze z szybkością myśli przecięło powietrze i wbiło się w cielsko bestii. |
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 17:43 |
|
|
...wbiło się w cielsko bestii, ale wężowe sploty natychmiast spróbowały owinąć się wokół rękojeści broni i twojego ramienia... Potężne skrzydła , szerokie może na 3 - 4 metry, na chwilę przesłoniły cały świat. Wyginając się do tyłu, pięścią odbiłeś łeb atakującej bestii...
[dalej walka z tym samym]
[W hakrana: 18] ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 21:19 |
|
|
(chcę wykorzystać większą protekcję kolczugi)
Erthang z trudem wydostał się z uścisku hakrana. Był już zmęczony lecz mimo to walczył zaciekle jak lwica broniąca młodych. Kolejne cięcie mieczem pomknęło w stronę szyi bestii.
[Walka 15 ] |
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 22:09 |
|
|
...która uderzeniem skrzydła na chwilę cię oslepiła i zdołała odlecieć. Zatoczyła wokół ciebie ciasne koło, zmuszając do okręcenia się wokół własnej osi. Potem zwinęła się nagle i jak wystrzelona z procy zaatakowała ponownie. Jej łeb i rozwarta paszcza trafiły jednak na jelec i ześliznęły się po nim. Ciężkie, może czterometrowe cielsko zderzyło się z tobą. Spleciony z wrogiem, przefrunęłeś nad korzeniami rosochatej lipy i grzmotnąłeś w pień. Poczułeś bół w kostce, która na chwilę zaplątała się pomiędzy korzeniami.
[obrażenia 6 punktów, na stopę; niestety tutaj dodatkowa protekcja się nie liczy]
Jakimś cudem nie wypuściłeś jednak miecza. Wyczułeś szansę! Twoje ostrze śmignęło, aż rozległ się świst. Rozdarłeś nietoperze skrzydło hakrana - rana niby drobna, ale znacznie zmieniająca szale walki na twoją korzyść. Odpychasz mieczem łuskowaną szyję i skaczesz na oślep, byle dalej. Udało ci się odturlać, ale kiedy podrywasz się znów na nogi, śmierć zagląda ci w oczy. Widzisz trzy hakrany - oprócz tego rannego - które krążą tuż nad twoją głową, jakby w obłąkańczym tańcu. Dalej, wśród mgły, przemykają kolejne cienie... ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 22:16 |
|
|
- Cholerstwo - zaklął Erthang. Czuł, że śmierć się o niego dosłownie ociera. Nie miał żadnych szans, by pokonać kolejne bestie. Postanowił jeszcze raz spróbować czaru. Pełne skupienie. Tak, to nie było łatwe, ale może los mu będzie sprzyjał...
[k10 = 1 uff...]
Oczy najemnika wypełnił oślepiający, bladoniebieski blask. Erthang wyciągnął rękę w kierunku trzech hakranów i zabójczy podmuch wiatru pomknął w stronę potworów... |
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 22:49 |
|
|
Wicher odepchnął je, tak jak Erthang zaplanował, a jednego nawet rzucił o drzewo z taką siłą, że ten spadł na chwilę, zaraz jednak poderwał się gibko z powrotem.
[-7 pm]
Nagle usłyszał gwizd, gwizdy... nie, poświst strzał. Trafione hakrany zaskrzeczały nieludzko, jeden, drugi, trzeci. Jeden, z rozerwanymi skrzydłami, przekoziołkował bezradnie; inny zginął natychmiast z przestrzelonym łbem. Trzeci syczał i wił się bezradnie, przyszpilony wciąż drżącym drzewcem do pnia.
Pozostałe pięć - było jeszcze pięć, dopiero teraz zobaczyłeś to wyraźnie - zakotłowały się gwałtownie wśród mgły. Zawahały się krótko, a potem jednocześnie skoczyły do ataku - wprost w twoją stronę...
Zebrałeś właśnie siły, by znów odepchnąć je podmuchem, tym razem potężniejszym, gdy nagle las jakby pojaśniał. Inna, potężniejsza moc zagłuszyła i zdusiła twoje czary jeszcze w zarodku. Spomiędzy drzew wyłoniły się dwie wysokie postacie z łukami: to od nich biła czarodziejska siła i blask.
Nie było to zresztą prawdziwe światło, lecz coś innego, jakaś niepojęta aura, która odmieniała wygląd samego świata, jak gdyby twoje oczy zaczęły nagle widzieć inaczej, pełniej.
Potem jedna z istot wyciągnęła rękę i wypowiedziała jakieś słowo, a las zapłonął blaskiem tak jaskrawym, że aż odwróciłeś głowę i z okrzykiem zamknęłeś oczy... Co zresztą nic nie dało. Światło przygasło jednak bardzo prędko, nie zostawiając zwyczajnego poblasku pod powiekami.
Hakrany zakwiliły - tak tylko to można określić - i umknęły tak prędko, jak tylko zdołały.
Przybysze zbliżyli się. Jedna z postaci podniosła rękę i zsunęła kaptur. Twarz, którą ujrzałeś, była... piękna. Piękna, lecz poważna, podobna i niepodobna zarazem do zwykłych, ludzkich, które przez całe życie oglądałeś! Znać po niej było niezmierzony wiek i młodość zarazem, mądrość i upodobanie do śmiechu.
Teraz kaptur zsunęła druga postać i natychmiast rozpoznałeś w niej najpiękniejszą istotę, jaką w życiu widziałeś - bo była to kobieta. A kiedy się odezwała, nogi się pod tobą ugięły...
- Witaj, synu - powiedziała. ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 23:00 |
|
|
Erthang patrzył śmierci w oczy gdy nagle przyszło wybawienie. Tak, to musieli być elfowie! Był tego pewien.
Gdy spojrzał w ich cudowne oblicze, wypełniła go jakaś dziwna radość. Chciało mu się krzyczeć, śmieć się i płakać jednocześnie.
Witaj, synu
Znużony walką Erthang nie zdołał zapanować nad własnymi nogami i padł na kolana. Wreszcie odnalazł tego kogo szukał. Nadal nie mógł w to uwierzyć... Chciał coś powiedzieć, lecz wzruszenie ścisnęło go żelaznymi kleszczami za gardło. Jego usta potuszyły się, lecz nie wydobył się z nich żaden dzwięk. W końcu udało mu się wykrztusić:
- Znalazłem cię... - tylko tyle, nic więcej, lecz w tych dwóch słowach zawarte było wszystko co w tej chwili czuł... |
|
|
|
|
Wysłany: Sobota 01 Lipiec, 2006 23:10 |
|
|
Twoja matka - jakkolwiek było to niewiarygodne - stała tuż przed tobą i uśmiechała się, wyciągając dłoń. Rzuciłeś się jej w objęcia, a kiedy wreszcie powitanie dobiegło końca, Elfka zerknęła na towarzysza i przedstawiła go.
- A oto jest Ereantiol, twój daleki wuj... I potężny wojownik, jak to miałeś przed chwilą okazję zobaczyć.
- Cieszymy się oboje, że w końcu do nas trafiłeś.
- A raczej to my ciebie znaleźliśmy, gdy tylko się dowiedziałam, że nas szukasz - dodała matka. - W ostatniej chwili, jak widzę.
[wymyśl jej imię ] ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 7:59 |
|
|
(imię: Cerentiana)
- A oto jest Ereantiol, twój daleki wuj... I potężny wojownik, jak to miałeś przed chwilą okazję zobaczyć.
Erthang skłonił się. Wzruszenie wciąż ściskało go za gardło.
Cieszymy się oboje, że w końcu do nas trafiłeś.
- Ja też matko... i nadal nie mogę w to uwierzyć... - odpowiedział Erthang drżącym głosem.
- A raczej to my ciebie znaleźliśmy, gdy tylko się dowiedziałam, że nas szukasz. W ostatniej chwili, jak widzę.
Erthang powoli odzyskiwał władzę nad sobą. Powróciła też dawna bystrość.
- Od kogo się o tym dowiedziałaś matko? - zapytał. |
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 9:10 |
|
|
- Nie raz próbowałam cię odnaleźć, a czasem nawet mi się to udawało. Sądzisz, że matka nie chciałaby wiedzieć, co się dzieje z jej dzieckiem? Są drogi, są sposoby, żeby zobaczyć rzeczy i osoby odległe, choćby nawet o setki mil. Elfowie władają taką magią, choć nie należy ona do prostych.
- Póki jednak przebywałeś daleko od Nothvalien, udało mi się to tylko dwa razy. Raz, kiedy wróciłeś z rejsu - na morzu szczególnie trudno było cię znaleźć - i raz w Orfanie. Zszedłeś wtedy na złą ścieżkę, synu... Ale to już przeszłość.
- Kiedy dotarłeś w okolice Nothvalien, wszystko stało się prostsze. Myślałam z początku, że sam trafisz do naszego królestwa, ale... Zrozumiałam, że powinnam wyjść ci naprzeciw. Może trochę późno - uśmiechnęła się lekko zmieszana. Dziwnie było patrzeć na tę piękną twarz i myśleć: to moja matka..
- I dobrze się stało, że wyruszyliśmy - wtrącił Ereantiol głębszym głosem. - Nawet pomijając hakrany, zawędrowałeś w niebezpieczną okolicę. ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 9:48 |
|
|
- I dobrze się stało, że wyruszyliśmy. Nawet pomijając hakrany, zawędrowałeś w niebezpieczną okolicę.
Teraz Erthang przypomniał sobie o towarzyszach i strach ścisnął go za serce. Czy żyją?
- Matko, są tu ze mną dwaj towarzysze. Oni też potrzebują pomocy. |
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 10:57 |
|
|
- Nie znajdziemy ich tym samym sposobem, co ciebie. To wymaga... przygotowań, a zresztą... znaleźliśmy się w dziwnym miejscu. Co wy tu w ogóle robicie? ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 11:03 |
|
|
- Mamy zadanie, ale nie ma czasu, by teraz o tym mówić. Potem wszystko ci dokładnie opowiem, ale teraz muszę ich znalezć. Na pewno potrzebują mojej pomocy. - odpowiedział gorączkowo Erthang. - Z której strony ja tu przyszedłem... tak już wiem. Mam nadzieję, że żyją...
Erthang już ruszał, gdy nagle obejrzał się na matkę.
- Idziesz ze mną? - zapytał niepewnym głosem. |
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 13:34 |
|
|
- To zależy, w którą stronę - odparła Cerentiana, która nawet w podróżnym płaszczu i środku lasu (a może zwłaszcza tutaj?) miała coś z damy. Ruszyła powoli za tobą. - Jeżeli w tą, gdzie się właśnie kierujesz, to tylko kawałek. Zbliżamy się bowiem do miejsca, gdzie spoczywa wielka i bardzo dawna moc... Która ani mnie, ani Ereantiola nie dopuści w pobliże siebie. Tobie może uda się zbliżyć niezauważonym... Może.
- Tylko po cóż miałbyś to czynić? - wtrącił jej towarzysz. - Nie idź tam, Erthangu, Zielony Kamień Nothvalien to niebezpieczne miejsce i nade wszystko nie znosi nieproszonych gości. Nie mieszkają tam żadne Elfy, ludzie ani inne istoty.
- Za wyjątkiem jednej.
- Za wyjątkiem jednej - zgodził się Ereantiol. - Ale ona nie należy już do naszego rodzaju. ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 13:41 |
|
|
Erthang patrzał zdziwiony na matkę i Ereantiola.
- Myślicie, że nie czułem tej mocy? - zapytał w końcu. - Tę osobę chyba też widziałem. Ale czy to ma oznaczać, że mam opuścić towarzyszy w potrzebie? Nie, matko! Czy naprawdę nie wstydziłabyś się potem powiedzieć, że twój syn pozostawił towarzyszy w niebezpieczeństwie, by samemu się ratować?
Zielony Kamień Nothvalien... Coś już wiadomo... Chociaż nie za dużo... - pomyślał jednocześnie.
- Ja idę. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - powiedział lekko łamiącym się głosem i ruszył biegiem w stronę, z której przyszedł. |
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 13:45 |
|
|
- Poczekaj! - zawołała matka. - Pomożemy ci go znaleźć, jeśli tak bardzo tego pragniesz, ale nie możesz stanąć w pobliżu Kamienia, skoro nie rozumiesz, czym jest! ____________
|
|
|
|
|
Wysłany: Niedziela 02 Lipiec, 2006 13:48 |
|
|
- Przecież już tam byłem! - krzyknął Erthang. - Jak mam im pomóc nie idąc w tamtą stronę? Nie rozumiesz, że nie mógłbym potem ścierpieć siebie samego? - Erthang zwolnił, ale nie przestawał iść. W ręku ściskał gotowy do walki miecz. |
|
|
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|