Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Pani nas wszystkich

Pani nas wszystkich

 

 

 

 

 

Kiedy się wychodziło po jedzenie, najważniejsze było zawsze mieć dużo baterii.

Świat się bardzo zmienił, to pewne, dlatego opiszę wam wszystko od początku, żebyście dobrze poznali tło. Kiedy miałem piętnaście lat i szykowałem się, żeby zmienić szkołę, wydarzeniem roku było zaćmienie słońca. Oczywiście zanim nastąpiło nikt sobie z niego nic nie robił, może z wyjątkiem miłośników obserwacji nieba i wyznawców New Age. A, i może zakochanych, albo poetów. Nieważne. W każdym razie miało to być zwykłe zaćmienie trwające kilka minut, a tymczasem kiedy już się zaczęło, czas jakby stanął w miejscu a ciemność nie odeszła.

Pierwszą reakcją była ciekawość, ale do wieczora tego samego dnia ciekawość przerodziła się w globalną panikę. W jakiś tajemniczy sposób zaćmienie było widoczne na całym świecie.

Potem pojawiły się potwory. Koszmary, horrory, upiory, jak ich nie nazwiemy, są realne. Wszystko to, czym matki straszyły dzieci od wieków okazało się prawdziwe w taki czy inny sposób. Ludzkość została bezlitośnie zaatakowana i zdziesiątkowana. Ustała globalna łączność, przestały istnieć instytucje publiczne, służby porządkowe, policja, władze, państwa. Cywilizacja skończyła się, albo może raczej przeobraziła się w czasie błyskawicznej rewolucji.

Ale część z nas przetrwała i nauczyliśmy się z nimi walczyć. Nie bronią palną i ołowiem, te okazały się bezużyteczne. Tylko światło odpędzało potwory. Elektryczne, nawet słabe. Dlatego mówię, że kiedy się gdzieś wychodziło potrzebne były baterie. Dużo baterii i żarówki na wymianę. Zrobiłem sobie kamizelkę z latarek i zawsze miałem ją na sobie. Do tego zawsze miałem komplet baterii i żaróweczek na wymianę.

No właśnie, skąd brać baterie i żarówki, jeśli już nie ma cywilizacji? To inna sprawa, zaradny sobie zawsze coś znajdzie. Tak samo z jedzeniem, ubraniami i czymkolwiek jeszcze.

Mieszkaliśmy sobie w szóstkę, bo w grupie raźniej. Ja i Natalia jakby byliśmy ze sobą. Sypialiśmy, ale to trudna dziewczyna była, nie będę wchodził w szczegóły. Piotrek, Robert i Kacper to trzej bracia, twardzi jak pułk Kozaków, do tego żona Kacpra, Monika, też twarda. Zresztą tylko najtwardsi przetrwali. Ustawiliśmy sobie mieszkanie na trzecim piętrze w kamienicy blisko dworca PKP, pod nami były dwa piętra oświetlonych całą dobę mieszkań, na wszelki wypadek. U nas też światło było non-stop, i to w każdym kącie. Nie mieliśmy nawet zamykanych szafek, bo nawet w nich potrafiło się gnieździć paskudztwo.

Mieliśmy dwa generatory. Najpierw były w piwnicy, ale potem przemyśleliśmy sprawę i przenieśliśmy oba na górę. Nikt chyba nie chciał nagle obudzić się po ciemku i schodzić na sam dół otoczony niewiadomo czym, żeby sprawdzić co się zepsuło.

I tak sobie żyliśmy.

Pewnego pięknego dnia były urodziny Natalii, a ja sobie u niej nabruździłem, kłócąc się o jakiś nieistotny szczegół. Postanowiłem, że jej to wynagrodzę udając się do supermarketu po kurtkę, którą widziała, ale której nie mogliśmy wydostać przez zwichrowane kraty, a musieliśmy już wracać, bo bałem się, że zaczną nam gasnąć światła. Zapaliłem więc moje dwanaście latarek i zszedłem trzy piętra w dół na ulicę.

Słońce, a raczej czarny okrąg ze srebrzystą koroną, było wysoko, pewnie koło południa. Na zegarku 11:23. Coś uciekło mi spod nóg i schowało się w ciemności. Omiotłem okolicę wzrokiem, żadnych świateł, pole widzenia nieduże. Wiedziałem, że nasze światła przeciągają wszystkie kreatury z okolicy, tylko czekały, żeby się na nas rzucić.

Przed budynkiem, stał nasz samochód. Zaświeciłem do środka, otworzyłem drzwi, włączyłem wszystkie lampy. Zabłysnął jak, nic dodać nic ująć, gwiazda zaranna. Miał żarówki nawet pod siedzeniami, pod maską i w bagażniku. Trzy akumulatory, na wszelki wypadek. Dopiero jak miałem pewność, że nic tam nie ma, wsiadłem. Zobaczyłem, że żarówka na suficie wypaliła się, więc wymieniłem. Zapaliłem silnik i ruszyłem.

Dotarłem na miejsce bez problemu. Maszkary dały mi spokój, taki byłem jasny, ale zawsze mogą napaść ludzie. Mogli chcieć wszystkiego, bateryjek, żarówek, paliwa, samochodu, niewolnika; żyjemy w przykrych czasach, pomyślałem.

Supermarket nie był oświetlony, oczywiście, i na pewno roił się od paskudnych maszkaronów. Postawiłem samochód przodem do wyjazdu z parkingu, wyłączyłem światła i wysiadłem. Mój osobisty blask odganiał jakieś dwie pokraki, jedna chodziła wokół mnie jak tygrys w klatce, druga stała i kolebotała się nieziemsko. Zignorowałem je, to chyba najlepszy sposób na natrętów, i wszedłem przez wyłamane drzwi.

Wnętrze zostało doszczętnie splądrowane, poza oczywiście tymi miejscami, które chroniły żelazne kraty. Główny korytarz był prawie pusty, tylko jakiś wielki czworonożny kształt wałęsał się w oddali, zrezygnowany. Omijając istotę z dala odnalazłem sklep odzieżowy o który mi chodziło i wypatrzyłem czerwoną kurtkę. Zabrałem się za odginanie krat łomem.

Mniej więcej w połowie zadania usłyszałem jakiś odgłos, jakby wywracanych metalowych pojemników, ludzki okrzyk i jakiś piekielny świst. Odwróciłem głowę i zobaczyłem że jakaś postać biegnie w moim kierunku. Wstałem od roboty i czekałem, aż światła zatrzymają napastnika. Nagle zza rogu wyłonił się ścigający ją wielki czworonóg, którego widziałem wcześniej. Zawył i zaryczał.

Uciekająca postać wpadła w moje pole światła i, nie mogąc wyhamować, przewróciła mnie. Bestia zatrzymała się w połowie drogi, daleko od nas, i odwróciła się powoli, niechętnie, jakby zrozpaczona kolejnym niepowodzeniem.

Teraz dopiero zobaczyłem kto na mnie wpadł. To była młoda dziewczyna z kolorowymi włosami, uzbrojona w wielką latarkę.

- No, co się tak gapisz – zachrypiała – Latarka mi zgasła.

- Masz tylko jedną? – spytałem.

- Ciężkie czasy – odparła, - Gdzie mam znaleźć więcej światła jak bez przerwy się ukrywam.

- Co tu robisz sama?

- Słuchaj, nie czas na to – powiedziała nagle – Tam jest taki gościu... Podszedł do mnie w zgasła mi latarka. On ją zgasił.

- Gdzie?

- Tam, przed chwilą – pokazała w kierunku, z którego przybiegła – Ale on jest bardzo powolny, nie mógł mnie gonić. Za to ta wielka psina mogła.

- Lepiej się stąd zabierajmy. Mam samochód – powiedziałem.

Bez problemu znaleźliśmy się na parkingu. Kiedy wsiadaliśmy, dziewczyna zawołała „To on” i wypatrzyłem smukłą sylwetkę w długim płaszczu albo jakiejś szacie. Odjechaliśmy.

W drodze powrotnej dowiedziałem się tylko jak ma na imię. Lena, skrót od Milena. Zaprowadziłem ją do mieszkania.

W przedpokoju stał Piotrek, wycierał właśnie talerz, wyszedł z kuchni kiedy usłyszał przekręcany w zamku klucz. Przedstawiłem mu dziewczynę, był serdeczny jak zawsze. Robert krzyknął coś znad zmywanych po obiedzie naczyń, Piotrek zawołał, że dziewczyna, Lena, co sprawiło, że tamten natychmiast ukazał się pośród nas. Wszyscy się przedstawili.

Wtedy z dużego pokoju, przerobionego na siłownię, wyszedł Kacper ocierając kark ręcznikiem, a za nim Monika. Nastąpiły dalsze introdukcje (wyszukane słowo) i pozostała tylko Natalia.

Rudowłosa Natka ukazała się w drzwiach swojego pokoju, przechyliła wydatne biodra i spojrzała krzywo.

- To jest Lena – pośpieszył Piotrek.

- Sprawdziliście, czy to nie szabrowniczka? Albo złodziejka? Może sprowadzi na nas gang rabusiów.

- Spokojnie, Natka – powiedział ktoś.

Natalia zmierzyła wzrokiem zebranych. Oczywiście wszyscy zaakceptowali nową.

- Przepraszam – na jej twarzy zagościł nagle uśmiech – Ale w dzisiejszych czasach ostrożności nigdy za wiele. Jestem Nata.

- Miło mi, Lena – dziewczyna zachrypiała.

Tego wieczora mieliśmy przyjęcie urodzinowe Natalii. Oczywiście uśmiechała się szeroko, a na tłumaczenia, że nie zdążyłem wyciągnąć kurtki, powiedziała, że i tak jej nie chciała.

Przez następne kilka dni Lena, mniej lub bardziej chciana, stała się częścią naszej „rodziny”. Łatwo wpasowała się w codzienną rutynę i Piotrek zbliżył się do niej. Razem wyjeżdżali po jedzenie. Pokazywali sobie różne chwyty; okazało się, że dziewczyna ma brązowy pas w jujitsu. Pokazała nam jak osłonić kable, jak skrócić łańcuch prądnicy i jak zastawić pułapkę świetlną.

Ta ostatnia była bardzo ciekawa. Zużyliśmy na nią sporo baterii, ale można je zawsze naładować, a paliwa mamy sporo i jeszcze trochę. Postawiliśmy zgaszone lampy w kręgu na podwórzu. Potem Lena, sama się zgłosiła, stanęła pośrodku i zgasiła swoje światła. Zaraz coś nabiegło, żeby ją schwytać – wtedy Kacper zapalił światła a dziewczyna przyszpiliła potwora do ziemi. Widzieliśmy go przez chwilę w całej okazałości. Był blady, jakby nigdy nie widział słońca, miał czarne długie włosy i zwiotczałe, pokraczne ciało. Przypominał człowieka, ale było w nim coś jeszcze, co napawało lękiem, jakaś dysharmonia. Nie wiem, czy miał oczy.

Pod wpływem jasnych lamp wił się i wiercił w uścisku dziewczyny, był wyraźnie osłabiony. Wreszcie znieruchomiał i powoli rozpłynął się w powietrzu. Lena wstała z ziemi, triumfując. Wtedy pierwszy i ostatni raz widziałem umierającego horrora.

Natalia wyraźnie nie lubiła nowej, i wyżywała się przy tym na mnie. Wymagała ode mnie coraz to nowych dowodów miłości, czy też gestów lojalności. Byłem w niej tak zakochany, że nie dostrzegałem jej podłego charakteru. Biegałem więc w różne niebezpieczne miejsca, robiłem różne idiotyczne rzeczy, dla jednego choćby uśmiechu.

Tymczasem Piotrek i Lena jakoś się od siebie oddalili. Z początku zawsze razem, teraz chyba mieli siebie nawzajem dość.

Naradziliśmy się wszyscy w sprawie „Gościa”, jak go nazywała Milena, który umiał gasić światła. To on zniszczył jej dotychczasowe schronienie i wydał dwadzieścia osób na pastwę potworów. Doszliśmy do wniosku, że jedyne co można zrobić, to zapalić ognie – świeczki, lampy naftowe, pochodnie – i liczyć na to, że ich nie ugasi. Przygotowaliśmy więc kilkanaście lamp naftowych w całym domu i w samochodzie. Do tego pochodnie dla każdego i świeczki, tak na dodatek, porozstawiane na parapetach i stołach. Namówieni przez Lenę zrobiliśmy także „pułapkę benzynową”, wiadro paliwa nad drzwiami do kuchni. Jak wszystko inne zawiedzie – zwabimy wroga tam, polejemy i podpalimy. Może zadziała, kto wie.

Czas płynął spokojnie, aż którejś nocy obudził mnie krzyk z głębi mieszkania. Natalia też się obudziła, zamrugała lekko w nigdy nie gasnącym świetle. Wstałem i zarzuciłem swoją kamizelkę z latarkami, a Natka przykryła się kołdrą aż po brodę i patrzyła na mnie przerażona. Wziąłem do ręki jeszcze kilof, który mógł się okazać skuteczny przeciwko ludziom, jeżeli to oni spowodowali zamieszanie.

Na korytarzu byli już wszyscy domownicy oprócz Roberta, środkowego z braci. Poszliśmy do jego pokoju.

Leżał w łóżku, zlany potem i majaczył coś. Okazało się, że ma gorączkę i dręczą go koszmary. Siedzieliśmy przy nim na zmianę aż wydobrzał. Potem, kiedy był już bardziej świadomy, opowiadał nam swoje rojenia. Dużo tego było i bez sensu, ale jedna historia przyciągnęła moją uwagę. Opowiadał, że kiedy był małym chłopcem, wierzył w Rumiankę. Była to dziwna istota wysokości latarni ulicznej ze świetlistą twarzą i ubiorem ze skóry od cebuli. Podobno czuwała nad wszystkimi śpiącymi ale nie obchodzili jej oni. Po prostu była sobie i już, a my byliśmy jakby przy okazji.

Natalia komentowała to później przy kawie. Nad kubkiem zrabowanej z okolicznego sklepu rozpuszczalnej wzięła się za domorosłą psychologię. Jej zdaniem Rumianka symbolizuje wczesne dziecięce rojenia o wszechmogącym Bogu. Uważała, że każda istota ludzka instynktownie wyczuwa istnienie absolutu, nawet kilkuletni brzdąc. To najlepszy dowód na to, że Bóg istnieje. Żadne z nas nigdy jej nie przerywało, ani nie odpowiadało. Nie byliśmy typami intelektualistów, wszyscy byliśmy jeszcze w liceum jak się zaczęła cała ta szopka i musieliśmy się nauczyć być twardzi, żeby przeżyć. Teraz, kilka lat później, nasza lista lektur była zaniedbana, a nasz instynkt samozachowawczy przesadnie wybujały.

Patrzyłem więc znad talerza z jajecznicą w czarne okno poranka i miałem nadzieję, że jakiś pterodaktyl z Otchłani rozbije szybę, żebyśmy mogli z nim walczyć, a nie musieli słuchać tych bzdur. Ale po chwili się zmiarkowałem i rozsadek wziął górę nad marzeniami o heroicznych czynach – nie chciałbym tak naprawdę narażać życia, nie warto.

Tymczasem wydarzyło się coś, co się normalnie nie działo, zanim przybyła Lena. Dziewczyna weszła nagle w polemikę z Natalią.

- To, że dziecku „roi się absolut” – powiedziała, - Nie znaczy wcale, że Wszechmogący Bóg istnieje. To najwyżej dowodzi, że człowiek ma potrzebę w coś wierzyć i tworzy sobie mitologię. Zresztą gdzie tu Bóg? To jakaś baba jaga a nie Bóg.

- Mylisz się – odparła Natka ze sztucznym uśmiechem – Małe dziecko nie jest w stanie wymyślić czegoś takiego. To wyraźny dowód na jego instynktowne połączenie ze światem duchowym. Wszyscy mieliśmy takie połączenie, ale zatraciliśmy je z wiekiem.

- To się nazywa dorastanie. Jak się jest dorosłym, nie tworzy się niepotrzebnych mitów.

- No to jak wytłumaczysz to, że małe dzieci chcą chodzić do kościoła? Podobnie starsi. Bliskość narodzin i śmierci sprawia, że człowiek podłącza się do kanału zaświatów.

- Dzieci lubią chodzić do kościoła bo jest muzyka i kolory. Poza tym wierzą w mity. Starsi chodzą do kościoła, bo boją się iść do piekła. Stają się przesądni na starość.

- To nie przesądy, to wiara – Natalia powiedziała bez śladu uśmiechu, ale rozglądając się po nas czy akceptujemy.

- Wiara? – krzyknęła Lena – Gdzie jest teraz twój Bóg, kiedy wokół wszędzie potwory i wieczna noc? On chciał, żeby ci wszyscy ludzie poszli do piekła, zabici w najmniej oczekiwanym momencie? Chciał rozdzielić dzieci i rodziców? Chciał, żebyśmy żyli w tym koszmarze? Skoro jest wszechmogący, to nie może być miłosierny, bo inaczej by na to wszystko nie pozwolił.

Zamilkły obie i nikt więcej się nie odzywał. Pamiętam jak mnie drażniła niedorzeczność ich dyskusji, bezcelowość dociekań. Bóg czy nie, otaczała nas codzienna rzeczywistość, z którą trzeba było sobie radzić. Ale może w taki sposób dawały upust stresowi. W końcu ciężko było wytrzymać to wszystko, nawet mi się czasem zdarzało, że szedłem do pokoju z prądnicami i płakałem. Ale potem brałem się w garść i żyłem dalej.

Nic nie zakłócało codziennej rutyny, aż któregoś ciemnego popołudnia Piotrek wrócił z wypadu po jedzenie i powiedział, że odkrył kryjówkę ludzi, otwartą i splądrowaną, pełną świeżych zwłok. Żarówki w środku nie paliły się, chociaż prądnica działała. Drgnąłem słysząc to wyrażenie – świeże zwłoki. Poza tym nagle wszyscy zdaliśmy sobie z czegoś sprawę. Po mieście chodzi Gościu, który gasi swoją mocą światła i zniszczył ukrytą siedzibę ludzi. A my jesteśmy na widoku. Że też nikomu to wcześniej nie przyszło do głowy. Chyba tak przywykliśmy do bezpieczeństwa, że zapomnieliśmy co to prawdziwa ostrożność. Owszem, żyjąc na widoku wcześniej mogliśmy być pewni, że żadna pokraka się nie włamie dopóki palą się światła. Ale teraz byliśmy oczywistym celem.

W panice zaczęliśmy składać plan działania, kiedy żarówki zaczęły mrugać i zgasły. Nie ucichła jednak muzyka z wieży, czyli prądnice dalej działały. Jedno słowo pojawiło się na niewidzialnych teraz ustach wszystkich „Gościu”.

Rzuciliśmy się do lamp i pochodnie, ale ogień nie pojawiał się w zapalniczkach. Było ciemno.

Nagle odgłos tłuczonego szkła. Zaraz potem drzwi wejściowe pękły, jakby były zrobione z zapałek. Rozbiegliśmy się w kierunku dróg ewakuacyjnych – mieliśmy liny z bloczkami przy oknach. Złapałem swoją i zjechałem na sam dół. Obok mnie, w ciemności, Kacper uderzył o ziemię ciężkimi buciorami, zaraz po nim Monika. Reszty nie słyszałem. Nie było dobrym pomysłem rozdzielać się, ale nie wiedziałem co się dzieje i, zanim się zorientowałem, biegłem na oślep przed siebie.

Moje oczy powoli przyzwyczaiły się do ciemności i zobaczyłem, że biegnę prosto na Gościa. Stał przede mną, smukły, w czarnym skórzanym stroju ze spódnicą. Jego twarz była żółta, usta wykrzywione w ironicznym uśmiechu. Nie miałem przy sobie żadnej broni, bo pewnie bym go palnął. To i tak nic by nie dało, ale w ten sposób reagowałem na zagrożenie – bezsensowna agresją. Chociaż może lepsze to, niż zwinąć się w kłębek i płakać.

Zatrzymałem się przed nim i wrzasnąłem coś obscenicznego. Potem zapytałem w nieuprzejmy sposób, czego oni wszyscy od nas chcą. Nie spodziewałem się odpowiedzi, ale ją dostałem. Niski, niesamowity głos zadudnił mi w uszach.

- Wkroczyliście do naszego świata intruzi. Zakłóciliście piękną ciemność brzydkim światłem, doskonałą pustkę materią, kojącą ciszę wieczności biciem serc. Zniszczyliście nasz dom, teraz my zniszczymy was.

Ironiczny uśmiech zamknął mu usta na końcu wypowiedzi i zrozumiałem, że nie będzie więcej słów.

Rzuciłem się do ucieczki.

Nagle zamknęła się wokół mnie galeria maszkaronów, różnej wielkości i kształtu. Prześlizgnąłem się pomiędzy nogami jednego z nich, tylko po to, żeby wpaść na niesamowitego grubasa z czarnym metalem wystającym z czaszki. Trzymał w ręku drąg od flagi, na którym wisiał Piotrek spętany zwojami drutu. Chyba nie żył. Wolałem nie podzielić jego losu.

Znalazłem się w jakiejś wąskiej uliczce i poznałem gdzie jestem. Rzuciłem się przed siebie, w nadziei, że dotrę do głównej ulicy po drugiej stronie. Zobaczyłem w podwórku obok wystawę okropieństw. Na samym środku wisiała Natalia. Z krzykiem podbiegłem.

Była w centrum swoistego kolarzu z martwych ciał. Jeszcze żyła. Pokazała oczami na boki, rozpoznałem Kacpra i Monikę. Nagle coś się wyłoniło nad nią i oderwało jej głowę, jakby była zrobiona z waty. Uciekłem.

Znalazłem się w miejscu, którego tam nie powinno być – w podwórzu otoczonym ceglanym murem bez żadnej możliwości wyjścia. Nade mną majaczyła jakaś postać robiąca krok przez dziedziniec. Nie zauważyła mnie i już miała zniknąć, ale zakończenie kroku zdawało się odwlekać w nieskończoność. Zobaczyłem jej skórę, jak skóra cebuli, ale jej twarz nie była świetlista, jak obiecywał majaczący Robert. Zawołałem:

- Spójrz na mnie na chwilę! Uwolnij mnie!

Twarz zwróciła się w moja stronę i niechętnie otworzyła się, wypuszczając blask.

Ocknąłem się chyba sporo później, na chodniku. Słoneczny blask oślepił mnie na chwilę. Świeciło słońce! Zaćmienie skończyło się.

Czułem odrętwienie, częściowy paraliż. Obejrzałem się dokładnie – w moim ramieniu tkwił czarny kolec z trucizną. Pewnie wywołała halucynacje tuż po tym, jak zobaczyłem śmierć Natalii. Rumianka nie mogła istnieć naprawdę, pomyślałem sobie wtedy. Ale teraz już nie jestem pewien.

 

KONIEC

 Autor: Falsafa
 Data publikacji: 2007-10-14
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 dobra robota
Bardzo się dobrze czytało, ale mam pytanie: co to właściwie było to zaćmienie? Utrata przytomności, jakieś zetnkięcie światów, co? BO nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem.
Autor: Fayo
 Robota dobra:)
Bardzo dobrze się czyta i wciąga człowieka to... dosłownie wchłania:P Jednak końcówka mi troszkę się nie podobała, była za krótka. Ale jest świetne rozwinięcie i zakończenie.... jednak nie będę Ci mówić o przecinkach i "ę", "ą" , bo to nie jest istotne. Gratuluję wyobraźni...:)
Autor: Mitris
 dzięki :)
Dzięki za uwagi i pozytywne oceny.

Zaćmienie trwa zbyt długo, żeby było tylko majakiem nieprzytomnego. Raczej jest to zetknięcie światów, ale możliwe są też inne interpretacje.

Faktycznie, myślę, że popracuję jeszcze nad zakończeniem. Kończy się zbyt nagle.
Autor: Falsafa
 Głos na tak :)
Ciekawy pomysł, szybko i miło się czyta :) Napisane w dość oryginalny sposób - dzieję się dużo i szybko, ale nad niczym się nie zatrzymujesz tylko poganiasz bieg wydarzeń. Pasuje mi taka technika, zawsze to coś nowego, a nie ciągłe powielanie schematów.
Autor: Lidia


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 476 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 476 gości.
 


       Dział Informacji:

   •   Strona główna
   •   Wieści
   •   O witrynie
   •   Publikacje
   •   Konkursy
   •   Mapa serwisu
   •   Współpraca i reklama
   •   Linki
   •   Podziękowania
   •   Prawa autorskie
   •   Kontakt
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.