Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Motyw drogi

Zapiski:

Wspominając uprzednie wydarzenia sam do końca nie jestem pewien jak się w to wplątaliśmy. Wraz z Tauronem, jak to zwykle, potrzebowaliśmy trochę brzdęku. Życie w dzisiejszych czas wymaga wielu wyrzeczeń, z pieniędzmi ich mniej. Zaciągnęliśmy się, zatem do służby u Fingolfina <rozlany atrament>, zwariowanego maga nawiasem mówiąc. Mieliśmy wziąć udział w jakiejś wyprawie. Podobno nietrudnej, o mało znaczącym celu i jeszcze mniej istotnym ryzyku.  Lecz cholera ktoś puścił w obieg fałszywe plotki. To, co nas czekało miało wkrótce zaskoczyć nas setnie...

***

Dalsze zapiski, ale bardziej koślawe litery. Pisane na kolanie:

Czekaliśmy w nowo wybudowanym obozie wojskowym, szefa. Miał do nas dołączyć trzeci. Dobrze kalkulując, nas dwóch piechurów <zaschnięte grudki, żółto-zielone kropki> doskonale wsparłby łucznik, ale… <tekst się urywa nieregularnym zygzakiem; nieznany szlaczek>

***

W obozie wrzało. Ogół zajmowało ukończenie wszystkiego przed czasem. Co tam termin, należało, co najmniej kwadrę przed. Ba! A i wtedy mogło być mało. Cel uświęcały nie środki, lecz kartki, jakie budowniczy mogli otrzymać.

Zwano je: „bony”. Generalnie na jakieś towary czy usługi. W ogóle, co bardziej zalatani, mogli liczyć na wyrafinowane eliksiry. Ale nie byle, jakie, tylko magiczne. Na kobiety.

Chodziły słuchy, iż będziemy nimi „stręczać opory dziewek”, cokolwiek to miało znaczyć. Starcy mądrze prawili, że chodzi to u Dziwostręt, lecz dopytywani przyodziewali maskę nic niemówiącego uśmiechu.

Wszystko to niczym w wyreżyserowanym fałszywym porządku, mącił jeden fragment układanki. Kłuł po gałach niemiłosiernie wręcz.

Belką tą, była dwójka patentowych zakapiorów, tak bardziej na uboczu, w cieniu. Wyglądało na to, że mają bardzo głęboko gdzieś doczesne starania innych. Mieli ciekawsze zajecie – okładali się po łebkach zaimprowizowanymi tarczami.  Na przemian to walił blondyn, to ciemnowłosy.  Obaj byli krótko obstrzyżeni tak też, kiedy przypadła kolej ciemniejszego; zdzielił, że aż ziemia zadudniła pod nogami Fezuja.

-Ha! – gromki śmiech odbił się od ściany lasu. – Moja kolej.

Dryblas wziął krótki zamach i przedzwonił, uszykowanemu już – nachylonemu – Tauronowi.

Dzyńńńńńńńńńń, rozległ się melodyczny dźwięk.

-Wyśmienity, jesteś coraz lepszy. – ryk radości Taurona, wspaniale komponował się z licznymi guzami, zdobiącymi jego czerep.

Wszystko, co dobre szybko się kończy, tak też tym razem było nie inaczej. Natura już się postarała, by popsuć zabawę – drewno nie wytrzymało próby czasu. Na jakiś czas zapanował spokój.

Przerwał go Fezuj. 

-Tauron, nudzi mi się. – rzekł elokwentnie, wydłubując przy pomocy kijka gnój z podeszwy buta.

-Czemu? – odparował Tauron dziwując mu się. Sam od pewnego czasu z zazdrością przyglądał się zajęciu koleszki po fachu. Jak ten śmiał jeszcze narzekać, ta myśl go uderzyła. Zachwiało nim, o mało nie spadł z przewalonego pnia.

-Stwierdzałem fakt mój drogi kolego, retoryczne pytanie użyłem. – dumny, zaakcentował orację machnięciem utytłanego kijaszka. Fragment fekaliów rozpruł powietrze w pełnym majestacie.

-Kiedy przyjdzie nasz herszt? W ogóle, kim on będzie? – zapytał Tauron

Fezuj nachylił się i spojrzał uważnie na ciemnowłosego przyjaciela. Tauron może i nie prezentował równie szerokich barków jak on, zali w szermierce nie miał sobie równych. „Chudzielec” myślał, ale to co. Z nikim tak dobrze jak z nim nie wszczynało się awantury. Razem mogliby konie kraść.

-Słuchaj mały. Nie będzie mną kierował ktoś węższy, zarzekam się moją głową – żachnął się wyrwidąb.

A żaden na tyle mądry nie uznałby tego za czcze przechwałki. Fezuj kiedy przechodził przez drzwi wadził ramionami o oba krańce ościeżnicy. Pewnie, dlatego dzielił ludzi na równych sobie i nie.

Zapanowała niezręczna cisza.

Z racji, że plany mieli tylko jak trafić do obozu, a resztę miał im dopowiedzieć trzeci – znaczy niby herszt.

Tu rodził się problem… A nawet kilka naraz.

***

Wiele nie było do oglądania, nasi bohaterowie przerzucili swe zainteresowanie na grunt.

-Jaka piękna trawa, patrz, patrz braciszku! – Tauron nie mógł ukryć podniecenia.

-Gdzie, gdzie? – zerwał się Fezuj, gorączkowo nachylając się – by nie uciekła.

Wtem „to” zobaczył, jakieś niebieskie buty, które gniotły bestialsko jego trawę.

Ty! – szybko podniósł głowę, gotowy do bójki na śmierć i życie.

A tu niespodzianka. Szeroko uśmiechnięta kobieca twarz go rozbroiła. Wolałby zarośniętą gębę ze standardową blizną łączącą oba policzki. Wtedy by się nie zastanawiał tylko by tłukł jak matkę kocha. A tu asekuracyjnie zrobił tylko głupią minę, z cyklu „co?”.

Zjawiskowa dama, dumna z efektu, poprawiła wrażenie – zarzucając burzą loków.

- Fezuj i Tauron? – zapytała.

Ten głosy… był melodyczny niczym horda słowików, urzekający niczym łąką nieporośnięta chwastami i równie niepoetycko piękny jak owe przyrównania.

Gruczoły ślinowe piechurów nie czekając na rozwój wypadków poczęły lawinowo wytwarzać swe wydzieliny.

-Tak to my. – co bardziej rozgarnięty, ciemnowłosy wyprzedził waligórę i w akrobatycznym drygu powitał nieznajomą.

Uśmiech diametralnie zniknął z twarzy dziewoi.

Odwróciła się na pięcie, przygarbiła na zapas i poczęła się niezwłocznie oddalać. Dał się słyszeć ino cichuteńki szept.

-…rzesz! A miałam nadzieje, że jakaś pomyłka.

Dwójka rezunów popatrzyła po sobie i niezwykle zsynchronizowanie kiwnęli po sobie głowami. Wyprzedzili ją i zagrodzili drogę.

-Czekaj ino! – zziajani i zdyszani podparli ręce na udach. Cofnijmy się jednak o parę uderzeń serca. Z perspektywy młodej czarodziejki wyglądało to, jakoś tak.

***

„Liczyłam na kogoś kompetentnego, a tu masz – heca! Można się było spodziewać po Fingolfinie. Na głowie loki, a w głowie ptoki.” – myślała Auris, śmiało oddalając się od napotkanych idiotów. Kiedy to tak tłukła się z myślami przed nosem wyrosła jaj jakaś ściana. Mur ten stanowiły postury dwójki zawadiackich drabów. Choć blokady nie dałoby się przeskoczyć, może warto by ją obejść.

Nie pozwolili jej. Wszystkie przesłanki Niebios wskazywały, iż pójdą w ruch różdżki i miecze. Tak też się stało, aczkolwiek połowicznie.

Złą energię trzeba z siebie wyrzucać, tędy Auris nie czekając na racjonalny pomyślunek, miotnęła pociskiem. Szczęściem dwójka wojów upadła na ziemię, tuż przed ognistą kulą ognia, jaka zmierzała wprost na nich. Takie sytuacje bardzo zbliżają, to też jęcząc i skomląc wyjaśnili swe „za”, „przeciw” zostawiając na lepsze czasy. Złej kobiety nie warto irytować – wiadoma rzecz.

***

Kobieta, co dziwne okazała zrozumienie. Jednym ruchem różyczki zmaterializowała dywan. Dwójka mężczyzn nie powstrzymała się od kąśliwych uwag i docinek na temat fikuśnego wzornictwa. Kiedy dowiedzieli się, że mają na niego usiąść – nie wzięli tego, jako obelgę. Wyśmiali pomysł.

-Przecież to małe ecie pecie! – rzekł Fezuj, krzyżując ostentacyjnie ramiona na piersi.

Czarodziejka spojrzała na drugiego piechura.

-Tak. – Tauron przecierając podbródek, znacząco przytakiwał blondynowi.

-A, po, co mamy na to siadać? Może ty wejdziesz na tamto drzewo i trochę potańcujesz, ino? – powiedział Fezuj.

-To nasz środek transportu. – dumna z własnego wynalazku, od razu rozpromieniała. – Osimio-nitkowiec, aluszwy boczne, konopne wzmocnienia. System anty-kurzołapowy, regulacja poziomu zużycia many, istne cudo. – czarodziejka zakończyła wywód pocałunkiem w zaciśniętą pięść.

***

Wiele paciorków dalej (jeśli liczyć czas w odmawianych zdrowaśkach na różańcu), po licznych przekonywaniach i zapewnieniach zasiedli wreszcie. W siadzie skrzyżnym – po turecku. Auris odnotowała ten fakt, zawodowcy.

Wznieśli się z głośnym rykiem materiału.

Chłopcy o mało się nie rozpłakali, wołając Matkę rodzicielkę, by „nie uciekała na dół”. Dwa siarczyste policzki, szybciutko zaprowadziły porządek.

Auris niczym dyrygent dowodzący swoja armią skrzypków przydusiła dywanikowi. Żwawo wymachując ręczną różdżką, zwiększyła zipania i pojękiwania środka transportu. W uszach aż dudniło. Siepacze tymczasem kurczowo schwycili się brzegów, lecz nie wydali ni jęku – kolejny dowód na to, iż postęp następuje wszędzie. A może nie dało się usłyszeć wśród tej wżawy?

Jej włosy rozwiewał wiatr napełniając oczy łzami, a za plecami dwójka mocno zgarbionych chwatów trzęsła portkami. „Czego pragnąć więcej” myślała.  

Trzęsiportki natenczas wyliczali ilu to długów nie zdążą spłacić, ilu to burd już nigdy nie będzie im dane wszcząć. Dla kurażu chcieli być zabawni.

Dlatego też, kiedy wybuchła radosnym dziewczęcym śmiechem, takim naprawdę od serca, zdumiała ich. Sami uznawali własne pieprzenie od rzeczy za marny żart.

Czy to męska duma, czy Bóg wie jeden, co; trwoga opuściła ich trzewia.

A tymczasem Auris myślała, jak to adekwatnie obsiedli dywan, przeto był prezentem od samego sułtana.

***

-A, dlaczego to cudo lata w ogóle? – rycząc i przekrzykując szum wiatru, zaryzykował Fezuj.

Tauron spojrzał na konfratra i miną wyraził pochwałę celności konfratra. Sam by na to nie wpadł.

-Właśnie! Czemu? – dołączył się siano-włosy.

-No, na manę. – odparowała, nie obracając się nawet. I tak cały świat rozmazywał jej się i zlewał w bajoro kolorów i odcieni.

-Może to głupie pytanie. – szermierz zagryzł wargi. – Ale, od kogo ta mana pochodzi. Od ciebie?

-Nie. – zawiesiła głos. - Nie?

Ryk magii jak w jakimś dramacie scenicznym przycichł. I robił to nadal. Prędkość dywanu znacząco malała, a co ciekawe z wysokością również nie działo się najlepiej.

Krótko, zaczęli spadać.

***

-Aaaaaaaaaaaaa…

-Łuuuaaaaaaaa…

Ryczeli niemal, że zgodnie.

-Kurwa! – syknęła Auris.

Tylko ona jakoś wyrwała się przed szereg, w chwili, kiedy w dzikim pędzie minęli zdziwionego orła.

-Wszyscy zginiemy! – żałośnie łamał się głos Tauronowi.

Ziemia zbliżała się diametralnie.

-Po kiego grzyba spadamy?! – Rykneła triumfalnie czarodziejka.

-Włacha! – zgodził się Fezuj.

-No! – Potaknął drugi mężczyzna.

-Smoki, czarownice i czarty latają i jakoś nie spadają. – Huknęła, pewna swego.

W trzech umysłach nastąpiła pewna istotna zmiana. Świat postanowił się dostosować.

Dywan zatrzymał się kilka sążni nad skrajem lasu, nad twardą i w wyjątkowych okolicznościach śmiercionośną polaną.

-Ha. – zaśmiała się kobieta. – Masz problem, pomyśl o czymś innym. To zawsze pomaga.

Mężczyźni, jako ta bardziej racjonalna cześć naszego gatunku, spojrzeli po sobie.

I wtedy ponownie runęli w dół.

 Autor: Zbigniew Stanisławski
 Data publikacji: 2008-12-23

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Hm...
Właściwie to nie będę zabijał autora publikowaniem moich notatek poczynionych po tym opowiadaniu.

Ograniczę się do stwierdzenia, że nawet na tym serwerze są jego lepsze kawałki.
Autor: Whitefire Data: 17:52 10.02.09


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 175 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 175 gości.
 


       Dział Informacji:

   •   Strona główna
   •   Wieści
   •   O witrynie
   •   Publikacje
   •   Konkursy
   •   Mapa serwisu
   •   Współpraca i reklama
   •   Linki
   •   Podziękowania
   •   Prawa autorskie
   •   Kontakt
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.